Heyse Paul - Piękna Abigail
czytelnia
![]() |
|
W przygotowaniu. |
|

Paul Johann Ludwig von Heyse (1830 - 1914) to niemiecki pisarz.
Biografia w pigułce: Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury(1910). Najgłośniejszą nowelą Heyse była L'Arrabbiata z 1855 roku.
Twórczość:
L'Arrabbiata (1855)
Piękna Abigail
![]() |
![]() |
![]() |
Powstanie utworu: ? Pierwsze wydania: ? Pierwsze polskie wydania: ? Dostępne polskie wydanie: ? |
|
Utwór składa się z rozdziałów: - Rozdział 1: Tytuł - Rozdział 2: Tytuł |

W przygotowaniu.

W przygotowaniu.

W przygotowaniu.


fragmenty
„Nieomal każdy wieczór spędzałem jednak w
towarzystwie obu pań, po części - jak dłu-go trwał karnawał - na
oficjalnych balach, gdzie uchodziłem już za nieodłącznego kawalera i
faworyzowanego adoratora, po części w ich przytulnym salonie jako jedyny
przyjaciel domu płci męskiej. Od czasu do czasu zjawiała się tam pewna
starsza dama, znajoma matki z Austrii, na partyjkę taroka, czemu Abigail
kibicowała. Nie ukrywała znudzenia, jak nie miała w ogóle zwyczaju
ukrywać swoich doznań.
A jednak był w jej naturze jakiś zagadkowy, mroczny
plan, który przezierał skądś z głębi w godzinach słabości i za każdym
razem przejmował mnie niesamowitym dreszczem.
Mój stosunek do rozpieszczonej dziewczyny był przez
wszystkie te tygodnie i miesiące tak szczery, że nawet nie winiłem jej
za to niezbyt pochlebne wrażenie.
Kiedyś, patrząc gdzieś poza mnie nieruchomym wzrokiem, powiedziała:
„Wiem, co pan myśli. Jest we mnie coś, czego sama się lękam, a czego nie
potrafię bliżej określić. Może przeczucie, że nigdy się nie dowiem, co
to jest szczęście, a pewnie i to, że dawanie szczęścia innym nie stanie
się moim udziałem, nie z własnej winy, w głębi mej istoty buntuję się
przeciwko temu i zastanawiam, jak by się za to upośledzenie zemścić. Czy
wie pan, jak widzę samą siebie? Jako sopel lodu, który patrząc na
wesoło pełgający płomień, wstydzi się, że cią-gle jest tak niewzruszenie
zimny, przysuwa się więc bliżej ognia, ale nie osiąga nic ponad to, że
całkiem się roztapia. Wiem, porównanie to kuleje na obie nogi, ale jest w
tym coś, i pan zapewne również wie, co miałam na myśli, mówiąc o
płomieniu”.
***
„Obydwa okna pokoju wychodziły na otwarty plac i
wpuszczały do wnętrza jaskrawe światło księżyca. Tym ciemniej było w
kącie tylnej części pokoju, gdzie stało łóżko i naprze-ciwko niego, przy
drugiej ścianie, sofa. Mimo to wyraźnie widziałem, że na sofie ktoś
siedzi: czarno ubrana postać kobieca; jedyne, co było w niej jasne, to
twarz, nieruchomo wynurzają-ca się z czarnego welonu. Jedną ręką
podtrzymywała welon pod brodą, podczas gdy ręka druga przyciskała do
twarzy bukiet kwiatów. Musiała je wyjąć z wazonu, który stał na stoliku
przed sofą; kilka róż i gałązek jaśminu, które żona przyjaciela zerwała
po obiedzie dla mnie w swym ogrodzie.
Gdy wszedłem, zawoalowana postać nawet nie drgnęła.
Dopiero kiedy, zdobywając się na odwagę, podszedłem do stolika,
niezdolny wypowiedzieć choćby słowa i nadal nie wierząc własnym oczom,
obca kobieta podniosła głowę, przechyliła ją do tyłu aż na oparcie sofy;
mi-mo ciemności nocy całkiem wyraźnie zobaczyłem dwoje dużych,
utkwionych we mnie oczu.
„Abigail!”
Kobieta nadal siedziała bez ruchu. Wydawała się
bynajmniej nie skrępowana miejscem i nocną godziną. Opuściła tylko na
kolana rękę trzymającą kwiaty. Po chwili odezwała się, a głos ten
zabrzmiał mi niesamowicie obco: „Naprawdę zna mnie pan jeszcze? Byłby
zatem daremny ten trud, jaki pan sobie zadał, by o mnie zapomnieć? To
przynosi panu zaszczyt. Widzę, że jednak właściwie oceniałam pana”.
„Abigail! - zawołałem znów. - Czy to możliwe? Pani tu? Jak pani weszła do mego pokoju o tak niezwykłej porze?”
Wzrok mój przywykł do półmroku; teraz wyraźnie już
widziałem rys chłodu i czujno-ści; który zmienił jej wyraz ust. Poza tym
wydała mi się piękniejsza, niż zachowałem ją w pamięci, tylko bledsza, i
brwi ściągnięte miała jakoś boleśnie.
„Jak tu przyszłam? - odpowiedziała wolno, trochę
ochrypłym głosem, jak ktoś, kto ży-jąc samotnie, często całymi dniami
nie ma okazji do mówienia. - To bardzo proste. Usłysza-łam, że
przyjechał pan tu na krótko. Wiedziałam, że nie będzie pan starał się
mnie odszukać. Musiałam się zatem zdecydować na przyjście do pana. Nikt
naturalnie nie wskazywał mi drogi na górę. Na dole znalazłam na czarnej
tablicy pańskie nazwisko, a obok numer pana pokoju. Pozwoliłam sobie
rozgościć się tu i czekać. Teraz, gdy jestem tak samotna, mąż mój zmarł
przed trzema laty, bardzo chciałam się przywitać ze starym przyjacielem.
Wie pan, on revient toujours! Taki biedny revenant jest
smutną postacią, ale jeśli zbrzydłam, pan nie powinien mi tego
wypominać, ponieważ jest pan temu winien; ale nie będziemy teraz o tym
mówili. Nie należy psuć miłej chwili spotkania wracaniem do
przeszłości”.
Ciągle jeszcze nie wiedziałem, co powiedzieć. Było
dla mnie zagadką, co powinienem z tym zrobić. Abigail, którą znałem tak
dumną i powściągliwą, teraz o północy w moim cichym pokoju hotelowym
jedynie po to, aby mnie zobaczyć!
„Tak tu ciemno - wyjąkałem w końcu. - Pozwoli pani, że zapalę światło”.
„Nie, proszę, nie! - wpadła mi w słowo. - Jest dość widno, abyśmy
mogli widzieć swoje oczy, a więcej nie trzeba. Trzeba panu wiedzieć, że
jestem próżna. Nie powinien pan widzieć na mojej twarzy śladów tych
wielu lat, jakie upłynęły od czasu naszego ostatniego spotkania. Czas
ten przeżyłam niezbyt wesoło. Gdyby pan mnie nie opuścił, byłabym może
radosna, bo ten, kto się czuje szczęśliwy, nie starzeje się!”.
***
„Zawróciła i stanęła przy kracie. Wysunęła między
prętami białe, gładkie ramiona i szy-bko przyciągnęła moją głowę do swej
twarzy. Zobaczyłem blisko jej duże, szare oczy, lśniące chłodnym
blaskiem, w których i teraz nie było ani miłości, ani nienawiści. Potem
uczułem, jak usta jej przywierają do moich, i dziwny dreszcz na poły
strachu, na poły błogości przeni-knął mnie na wskroś. Usta miała zimne,
ale jej oddech palił mnie; czułem, jak gdyby wysy-sała mi duszę z ciała.
Zrobiło mi się ciemno przed oczyma, brakło mi tchu, przerażony
próbowałem uwolnić się, lecz jej chłodne, miękkie wargi mocno przywarły
do moich ust; starałem się wyzwolić z uścisku jej ramion, lecz białe
węże opasywały mój kark jak stalowe obręcze; gdzież się podziała siła
moich ramion? Opadły bezsilnie, jak gdyby ów pocałunek pozbawił je
szpiku. Na wpół omdlały, wisiałem na kracie jak biedny, cierpiący
katusze grzesznik. Chciałem krzyczeć, lecz nie mogłem wydobyć z siebie
dźwięku, myśli kłębiły mi się w głowie jak tonącemu w morskiej głębi,
jeszcze chwila takiej męki, a byłbym zgubiony, lecz nagle w tę ponurą
ciszę wtargnął trzask, jak gdyby strzelanie z bata, jej usta oderwały
się od moich, spoza kraty dobiegł mnie dźwięczny śmiech. Straciłem
przytomność, upadłem.
Kiedy wróciła mi świadomość, ujrzałem mego
przyjaciela lekarza; klęczał koło mnie i esencją, którą przyniósł ze
swej podręcznej apteczki, nacierał mi czoło i skronie.
Obok w alei stała jego bryczka; zrozumiałem, że
wybawienie od upiora zawdzięczałem woźnicy, to on właśnie spłoszył go
strzelając z bata.
„Czego, u diabła, szukałeś, przyjacielu, tu za
miastem, koło cmentarza? - zawołał do-ktor, gdy orzeźwiony nieco,
wspierając się na nim, mogłem już chwiejnym krokiem podejść do bryczki. -
Drżysz na całym ciele, wargi ci krwawią, jeśli myślałeś, że po
Wildbadzie odpo-wiednią kuracją będzie spanie tu przy tej nocnej wilgoci
na zimnej ziemi, to jesteś w błędzie”.
Za nic na świecie nie wyznałbym mu prawdy.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz